Praca, której nie podjąłby się dziś nikt. Jak oni to wytrzymywali?
W historii kolei istniał zawód, który wymagał niezwykłej siły, hartu ducha i doskonałej znajomości maszyny. Zawód, który dziś odszedł w zapomnienie, ale który przez dziesięciolecia stanowił trzon sprawnie działającej kolei parowej. Mowa o palaczu parowozu – człowieku, który dosłownie i w przenośni karmił ogień, by pociąg mógł jechać.
W ogniu i pocie czoła
Praca palacza była wyczerpująca, brudna, a jednocześnie absolutnie niezbędna. To on odpowiadał za utrzymanie wysokiego ciśnienia w kotle lokomotywy, podając węgiel do rozżarzonego pieca i nadzorując proces spalania. W zależności od typu parowozu, dzienne zużycie węgla mogło sięgać nawet 8 ton – każda łopata musiała być podana ręcznie. Praca odbywała się w ekstremalnych warunkach: w hałasie, gorącu i ciągłym ruchu, w kabinie wypełnionej dymem i sadzą.
„Dziadek mówił, że po dwunastu godzinach w kabinie wracał do domu cały w sadzy, ręce mu drżały ze zmęczenia, a koszula lepiła się od potu. Nawet nie jadł, tylko padał na łóżko jak kłoda. Ale nigdy nie narzekał. Mówił, że to był jego ogień – i jego duma.”
– wspomina wnuk palacza, Tomasz Jurczyk z Chabówki.
Cichy bohater każdej trasy
Z zewnątrz parowóz robił wrażenie potężnej, niezłomnej maszyny. Ale każdy maszynista wiedział, że bez palacza nic nie ruszy. Ich współpraca była oparta na zaufaniu i milczącej synchronizacji. Palacz musiał umieć przewidywać potrzeby maszyny, dostosowywać rytm pracy do ukształtowania terenu, prędkości pociągu i długości składu. W czasie jazdy – w szczególności na długich podjazdach – tempo podawania węgla rosło dramatycznie. Nie było czasu na odpoczynek – każdy przestój to spadek ciśnienia, a tym samym opóźnienie.
Szkoła ognia – jak zostawało się palaczem?
Palacze nie byli przypadkowymi robotnikami z łopatą. W okresie międzywojennym oraz po II wojnie światowej, szczególnie w PRL, istniały wyspecjalizowane szkoły zawodowe kolejnictwa, a kursy na palacza trwały nawet do roku. Kandydat musiał nauczyć się obsługi kotła, zasad bezpieczeństwa, przepisów BHP, a także – co równie ważne – praktycznej znajomości budowy parowozu.
Młody palacz zaczynał jako pomocnik, często przez miesiące ucząc się od starszego kolegi. Po zdobyciu doświadczenia i zaliczeniu egzaminów mógł samodzielnie pełnić służbę. Wielu palaczy z czasem zostawało maszynistami, ale nie wszyscy – niektórzy woleli pozostać przy ogniu, traktując go niemal jak żywy byt.
Technika i odpowiedzialność
Parowóz działał na zasadzie wytwarzania pary wodnej w stalowym kotle o ogromnym ciśnieniu – czasem przekraczającym 12 atmosfer. Palacz musiał stale nadzorować poziom wody w kotle, temperaturę paleniska i stan rusztu. Zaniedbanie mogło doprowadzić do eksplozji kotła, co oznaczało niemal zawsze śmierć całej załogi.
Obsługa maszyny wymagała zatem nie tylko siły, ale i technicznej precyzji oraz refleksu. Palacz był jednocześnie hydraulikiem, strażakiem, fizykiem i robotnikiem.
Codzienność w sadzy
Jednym z najbardziej uciążliwych elementów tej pracy było nieustanne zanieczyszczenie. Palacze nosili specjalne, grube ubrania robocze, ale mimo to węgiel wciskał się w każdy zakamarek ciała. Niejednokrotnie kończyli dzień z poparzeniami, zadrapaniami i kaszlem od sadzy.
Zimą kabina była duszna i gorąca, latem – nie do wytrzymania. W upale, w rytmicznym huku kół, palacz podawał kolejne łopaty węgla, często mając wrażenie, że piec go pożera. Była to praca wykańczająca fizycznie, ale wciąż uważana za pełną honoru.
Zawód pełen zagrożeń – co mogło pójść nie tak?
Choć z zewnątrz praca palacza parowozu mogła wyglądać jak rytmiczne wrzucanie węgla do ognia, w rzeczywistości była to praca w warunkach potencjalnie śmiertelnych. W każdej chwili coś mogło pójść nie tak – a skutki bywały tragiczne.
Eksplozja kotła parowego
Jednym z najpoważniejszych zagrożeń była eksplozja kotła, do której mogło dojść na skutek zbyt wysokiego ciśnienia, uszkodzonego zaworu bezpieczeństwa lub pęknięcia ściany kotła. Gwałtowne rozprężenie pary miażdżyło konstrukcję lokomotywy, a przebywający w kabinie palacz i maszynista nie mieli szans na przeżycie. Takie katastrofy były rzadkie, ale znane w historii kolei, i budziły lęk wśród załóg.
Zablokowany ruszt i nadmiar popiołu
Podczas jazdy ruszt w palenisku mógł się zatkać popiołem lub nagarem, co ograniczało dopływ powietrza i zmniejszało wydajność pieca. Palacz musiał wówczas ręcznie przeczyszczać ruszt – czasem przy pełnym ogniu, często w pozycji klęczącej lub pochylonej w ciasnej kabinie. W pośpiechu, w trudnych warunkach, nietrudno było o kontuzję lub wypadek.
Poparzenia parą i ogniem
Palacze często pracowali w bezpośrednim sąsiedztwie elementów rozgrzanych do setek stopni. Rury, zawory, drzwiczki pieca – wszystko to mogło poparzyć przy najmniejszym błędzie. Pęknięcie przewodu parowego lub niekontrolowane wyrzuty ognia z pieca mogły doprowadzić do poważnych obrażeń. W wielu przypadkach załogi nie miały do dyspozycji odzieży ochronnej – jedynie bawełniane koszule i robocze rękawice.
Zatrucie dymem lub tlenkiem węgla
Kabina parowozu nie była szczelnym środowiskiem. W niesprzyjających warunkach atmosferycznych – zwłaszcza podczas jazdy pod wiatr lub w tunelu – dym i spaliny wracały do wnętrza. Przy dłuższej ekspozycji mogło dojść do osłabienia, bólu głowy, a nawet utraty przytomności. Tlenek węgla był bezwonny i podstępny – w złych warunkach stawał się cichym zabójcą.
Koniec epoki – koniec ognia
Lata 60. i 70. XX wieku przyniosły stopniowe wycofywanie parowozów na rzecz lokomotyw spalinowych i elektrycznych. Wraz z nimi znikały zawody związane z obsługą pary – w tym palacze. Ostatnie kursy z udziałem palaczy odbywały się w Polsce w latach 80., m.in. w Wolsztynie, Jaworzynie Śląskiej i Chabówce. Dziś parowóz to atrakcja turystyczna lub eksponat w muzeum. A palacz? To symbol epoki, która minęła bezpowrotnie.
Wraz z odejściem tych maszyn zniknął też pewien etos pracy – oparty na fizycznym wysiłku, męstwie i bliskości z maszyną. Dla wielu był to ostatni zawód, w którym człowiek był dosłownie sercem technologii.
Pamięć i dziedzictwo
Współczesne skanseny kolejowe i parowozownie, jak te w Wolsztynie, Chabówce czy Jaworzynie Śląskiej, starają się pielęgnować pamięć o zawodzie palacza. W czasie parowozowych parad i pokazów można nie tylko zobaczyć te majestatyczne maszyny w ruchu, ale też porozmawiać z byłymi palaczami – dziś często już emerytami. Ich opowieści są bezcenne – pełne smaru, dymu i wspomnień z czasów, gdy kolej pachniała parą i węglem.
Źródła
- Piwoński J., Parowozy. Historia i technika, WKiŁ, Warszawa 1977.
- Materiały archiwalne PKP – „Instrukcja obsługi parowozu serii Ty2” (1956).
- Wywiad z Tomaszem Jurczykiem (wnukiem palacza z Chabówki), przeprowadzony w maju 2025.
- Muzeum Kolejnictwa w Chabówce – eksponaty, relacje palaczy, dokumentacja maszyn.
- Artykuły archiwalne „Świat Kolei”, nr 3/1998 i 7/2004.
- Narodowe Archiwum Cyfrowe – zdjęcia i dokumenty dotyczące pracy palaczy.
Dodaj komentarz