Maskowany smród, peruki pełne życia i fekalia na ulicach, czyli zapomniana codzienność naszych przodków!
Wyobraź sobie poranek w Paryżu roku 1780. Powietrze jest gęste od zapachu końskiego nawozu, gnijących resztek jedzenia i ludzkich odchodów, które spływają rynsztokami wprost przez środek brukowanych ulic. Mieszkańcy mijają się, ubrani w wielowarstwowe stroje z wełny i jedwabiu, których nie prano od miesięcy. W zamian – obficie spryskują je pachnidłami o intensywnej, duszącej woni, mającej zakryć nie tylko zapach potu, ale też cuchnącą bieliznę, gnicie zębów czy ropiejące rany.
Dziś nawet osoby bez przesadnej obsesji na punkcie czystości kąpią się regularnie, używają mydła, dezodorantów i szczoteczek do zębów. Ale zaledwie 200–300 lat temu mycie się było luksusem, fanaberią albo wręcz niebezpiecznym rytuałem – a brud był wszechobecny i społecznie akceptowany. Ludzie żyli w przekonaniu, że woda nie oczyszcza, lecz szkodzi – otwiera pory, przez które mogą wniknąć „miazmaty” – niewidzialne trujące opary, odpowiedzialne za epidemie i zgony. To nie były czasy, w których „nieprzyjemny zapach” oznaczał lekki dyskomfort. To były czasy, w których smród potrafił odbierać przytomność, a brudne ciała i odchody były tak wszechobecne, że nie robiły na nikim większego wrażenia. Arystokraci nosili koronkowe rękawiczki i drogie perfumy, ale pod ubraniami kryły się ropiejące wrzody, nieleczone pasożyty skórne i tygodnie, a nawet miesiące zalegającego brudu. Biedota miała jeszcze gorzej – mieszkała stłoczona w wilgotnych piwnicach, dzieląc łóżka z karaluchami, pluskwami i czasem – dosłownie – z gnijącymi zwłokami bliskich, które trzymano w domu do czasu znalezienia miejsca na pochówek.
Zachwycamy się dziś historycznymi romansami, pełnymi dworskich intryg, balów i elegancji, ale rzadko kto pamięta, że za pudrem, aksamitami i wachlarzami krył się pot, ropa, robactwo i odór tak intensywny, że niektórzy podróżnicy opisywali go jako „cios w twarz”. Czy naprawdę chcielibyśmy cofnąć się w czasie?
W tym artykule zagłębimy się w mroczne zakamarki codziennego życia sprzed zaledwie dwóch-trzech stuleci. Opowiemy o braku kanalizacji, osobliwych metodach czyszczenia zębów, życiu intymnym bez dostępu do wody i o tym, jak długo człowiek potrafił chodzić w tych samych gaciach. Uwaga – to podróż dla czytelników o mocnych nerwach.
Kąpiel – wróg publiczny numer jeden
W dzisiejszym świecie prysznic jest czymś oczywistym. Dla wielu osób to nie tylko czynność higieniczna, ale też rytuał relaksu – ciepła woda, pachnący żel pod prysznic, miękki ręcznik. Tymczasem jeszcze 200–300 lat temu kąpiel uważano za zagrożenie życia i zdrowia!
Woda? Zgubna, podejrzana i diabelska
Od średniowiecza aż do XIX wieku w Europie rozpowszechniła się teoria, że to właśnie kąpiel... rozsiewa choroby. Wierzono, że ciepła woda otwiera pory w skórze, przez które do organizmu przedostają się „miazmaty” – niewidzialne trujące opary z powietrza. Była to jedna z teorii tzw. „medycyny humoralnej”, która przez setki lat tłumaczyła wszelkie choroby jako zaburzenie równowagi cieczy w ciele: żółci, krwi, flegmy i czarnej żółci.
Dlatego też woda – szczególnie ciepła – była podejrzana. Uważano, że kąpiel osłabia organizm, prowadzi do reumatyzmu, paraliżu, a nawet... śmierci.
„Lepiej być brudnym i zdrowym, niż czystym i martwym”
– głosiło popularne przysłowie z epoki. Źródło: Ashenburg, The Dirt on Clean, 2007
Ciało należy zakrywać – i nie dotykać
Arystokraci unikali kąpieli całymi latami. Zamiast tego, dbano o zmianę bielizny – co kilka tygodni – bo uważano, że czysta koszula „wyciąga brud ze skóry”. Koszula była swego rodzaju gąbką. Nie myto się, tylko... przekładano brud z ciała na lniany materiał.
Niektórzy lekarze ostrzegali nawet, że nadmierna higiena może pobudzić zmysły i doprowadzić do rozpusty. Kobietom zalecano unikanie kąpieli, zwłaszcza w młodym wieku, by „nie obudzić zbyt wcześnie ich temperamentów”.
Królewskie wyjątki i anegdoty
Legenda głosi, że król Francji Ludwik XIV wykąpał się w swoim życiu… tylko dwa razy. Z kolei Katarzyna Medycejska, królowa Francji i żona Henryka II, nigdy nie wchodziła do wanny – zamiast tego nacierała ciało octem, który miał rzekomo odkażać skórę.
W Wersalu wanny służyły głównie do pokazów – stawiano je w komnatach jako dowód bogactwa, ale nikt z nich nie korzystał. Więcej osób kąpało się w... perfumach niż w wodzie.
Ciekawostka: w Anglii w XVIII wieku najwięcej kąpieli odbywało się w więzieniach i domach poprawczych – tam przymusowe mycie uważano za element kary i reedukacji.
Wspólne łaźnie – raj dla chorób
W miastach istniały co prawda łaźnie publiczne, ale po epidemii dżumy w XVII wieku wiele z nich zostało zamkniętych – jako potencjalne źródła zakażeń. Do tych, które pozostały, przychodzili głównie ubodzy – często całe rodziny jednocześnie – nierzadko kąpiąc się w tej samej, brudnej wodzie przez wiele godzin. W efekcie łaźnie stały się siedliskiem chorób skórnych, pasożytów i syfilisu.
Ciekawostka: w XVIII wieku w Krakowie działała tylko jedna czynna łaźnia publiczna, a korzystali z niej głównie Żydzi – co budziło podejrzenia i oskarżenia o „dziwaczne rytuały czystości”.
Sucha alternatywa
Zamiast mycia ciała – stosowano:
- suchą gąbkę z alkoholem lub octem;
- pudry i talk – które miały zniwelować pot i przykryć zapach;
- perfumy – czasem tak silne, że powodowały omdlenia.
Wnętrza domów i pałaców pachniały kadzidłem, piżmem i wilgocią, ale nigdy... świeżością. Najlepszym dowodem na to są relacje podróżników, którzy często pisali o duszącym fetorze, unoszącym się w europejskich salonach.
Cytat:
„We Włoszech kobiety perfumują nie tylko swoje ciała, ale również siedzenia, gdyż potrafią cuchnąć tak, że najgorsza stajnia wydaje się rajem.”
– Thomas Coryate, angielski podróżnik, XVII w.
Perfumy, które maskowały miesiące brudu
Kiedy nie można (albo nie chce się) umyć, trzeba zapach brudu zatuszować. W XVIII i XIX wieku perfumy nie były luksusem czy dodatkiem – były koniecznością, wręcz bronią w walce z własnym smrodem. Pachnidła miały za zadanie neutralizować pot, fekalia, nieświeży oddech, a czasem i zapach gnijących ran. Dosłownie!

Maskowanie fetoru – obowiązek społeczny
Wyższe warstwy społeczne nie tylko się nie myły, ale również nie prały ubrań zbyt często – wierzono, że częste pranie osłabia tkaniny, a kontakt z wodą może "rozwodnić ducha". Koszule zmieniano rzadko, halki prawie nigdy. Gorset noszony przez kobiety potrafił przylegać do spoconego ciała przez całe miesiące.
Jedynym ratunkiem były perfumy – intensywne, gęste, przytłaczające. Nie służyły do subtelnego podkreślenia urody, lecz do tego, by nie odrzucać ludzi w swoim otoczeniu.
Ciekawostka: Niektóre panie dworu nosiły przy pasie „pomandery” – małe kulki z pachnącymi żywicami i ziołami, które wąchało się w razie duszności spowodowanej cudzym odorem.
Co się kryło w perfumach?
Dzisiejsze perfumy to kwiaty, owoce, nuty drzewne. Kiedyś? To była alchemia smrodu i luksusu:
- Piżmo – wydzielina z gruczołów mosznych piżmowca (zwierzęcia z rodziny jeleniowatych),
- Ambra – grudkowaty produkt z wnętrzności kaszalota (wymiociny wieloryba),
- Cyweta – sekret z gruczołów odbytu cywety, przypominający zapach kału,
- Kastoreum – wydzielina z worków przyodbytniczych bobra.
Takie składniki po odpowiednim przygotowaniu dawały ciężki, trwały aromat – często używany przez kobiety i mężczyzn na włosy, ubrania, dłonie, skórę, a nawet bieliznę. Efekt? Osoba spryskana tymi perfumami pachniała intensywnie przez wiele dni – ale w połączeniu z brudem, potem i kurzem efekt bywał... wstrząsający.
Źródło: Mandy Aftel, Essence and Alchemy: A Natural History of Perfume, 2001
Perfumy a status społeczny
Im bogatszy był człowiek, tym silniej pachniał. Perfumy stały się znakiem klasy – im cięższy zapach, tym wyższa pozycja. Arystokratki wręcz chlapały się wonnościami, a niektóre nosiły przy sobie specjalne „wodne pistolety” – fiolki z atomizerem, którymi mogły spryskać siebie (albo nieprzyjemnie pachnącego służącego).

Kobieta spryskuje atomizerem służącego
Francuzi osiągnęli w tej dziedzinie mistrzostwo – miasto Grasse, do dziś uznawane za stolicę perfum, rozwinęło się właśnie dzięki desperackiemu zapotrzebowaniu na coś, co mogłoby przykryć fetor stulecia.
Ciekawostka: Maria Antonina korzystała z usług osobistego perfumiarza, który codziennie przygotowywał dla niej nową kompozycję zapachową. Jej łóżko było spryskiwane perfumami co rano, a pościel prana raz na... kwartał!
Zapach – zagrożenie czy ratunek?
Niektóre perfumy były tak mocne, że powodowały omdlenia i bóle głowy. Panowało jednak przekonanie, że silny aromat może chronić przed chorobami, ponieważ „oczyszcza powietrze”. Kobiety wkładały nasączone perfumami chusteczki pod nos, przechodząc obok kanałów ściekowych, martwych zwierząt czy rynsztoków. Mężczyźni natomiast trzymali w kieszeniach flakoniki z octem aromatycznym – w razie potrzeby wąchali je, by nie zemdleć od zapachów na ulicy.
Wierzono, że zamiast myć się – wystarczy pachnieć. Z dzisiejszej perspektywy to absurdalne. Ale wtedy było to całkowicie logiczne: skoro kąpiel może cię zabić, a zapach potrafi powstrzymać zarazę – wybór był prosty.
Toalety? Nie, dziękuję – fekalia na chodniku to była norma!
Jeśli wyobrażasz sobie osiemnastowieczne europejskie miasto jako romantyczne miejsce z dorożkami i kamienicami porośniętymi bluszczem, czas zerwać tę iluzję. W rzeczywistości miasta takie jak Paryż, Londyn czy Rzym przypominały raczej żywe szamba, gdzie człowiek codziennie musiał uważać nie tylko na kieszonkowców, ale i… spadające ekskrementy z okien.

Poranna toaleta – przez okno!
W miastach nie istniały kanalizacje w dzisiejszym znaczeniu. Większość budynków nie posiadała wewnętrznych toalet. Zamiast tego mieszkańcy korzystali z nocników – ceramicznych lub metalowych naczyń, które ustawiano pod łóżkiem. Rano ich zawartość wylewano… przez okno, bez żadnych skrupułów.
W Paryżu i Edynburgu obowiązywała praktyka wołania ostrzegawczego:
„Gardy-loo!”
(od franc. “Gardez l’eau!” – „Uwaga, woda!”), czyli ostrzeżenie, że zaraz z góry poleci wiadro fekaliów.
Jeśli byłeś nieuwagą przechodniem – mogłeś dostać w głowę ludzkimi odchodami.
Źródło: Flanders, The Victorian City, 2013
Rynsztoki – śmierdzące żyły miasta
Ulice miast miały wzdłuż chodników wykopane otwarte rynsztoki, do których spływała nie tylko woda deszczowa, ale i odchody, resztki jedzenia, krew z rzeźni, ścieki z garbarni, martwe zwierzęta i wszystko inne, czego chciano się pozbyć.
W upalne dni rynsztoki fermentowały, parowały i przyciągały chmary much, karaluchów i szczurów. Wiele dzieci bawiło się przy rynsztokach – nie znając innej przestrzeni, bo place zabaw jeszcze nie istniały.
Ciekawostka: w 1858 roku fetor z Tamizy był tak intensywny, że obrady brytyjskiego parlamentu przeniesiono do innego budynku. Wydarzenie to nazwano „Wielkim Smrodem” (The Great Stink).
Toalety publiczne – tylko dla odważnych
Jeśli kogoś naprawdę cisnęło, mógł skorzystać z tzw. „domów wygód”, czyli prowizorycznych latryn publicznych – często bez drzwi, bez wody, za to z zapasem... robactwa i smrodu. Większość ludzi wolała załatwiać się:
- za rogiem budynku;
- w stajni;
- w rynsztoku;
- lub po prostu – do butów i pończoch, jak donoszą relacje z Londynu.
Ciekawostka: właśnie dlatego popularne były buty na koturnie – nie z powodu mody, lecz by nie wdepnąć w „uliczne niespodzianki”.
Źródło: Ackroyd, London: The Biography, 2000
Fekalia jako… broń
Brud był nie tylko uciążliwością, ale też narzędziem w wojnie klasowej. Biedota obrzucała nocnikami okna bogaczy, a zamożni wybudowali specjalne daszki i daszki-nawisy, by chronić się przed spadającą zawartością z wyższych pięter.
W XVIII-wiecznej Polsce również nie było lepiej. Choć większe miasta jak Kraków czy Lwów miały już pewne systemy odprowadzania ścieków, to w praktyce latryny były przepełnione, wyciekały i cuchnęły na wiele metrów.

Jak nazywano osoby czyszczące latryny i szamba?
W dawnej Rzeczypospolitej i w XIX-wiecznych miastach używano dosadnych lub opisowych określeń odnoszących się do osób czyszczących latryny, np.:
- „gówniarz” – dziś słowo obraźliwe, ale dawniej określało osobę zajmującą się wywozem nieczystości;
- „szambiarz” – bardziej współczesna wersja;
- „raczkarz” – we Lwowie – od „raczki”, czyli nocniki (nazwa przetrwała jeszcze na początku XX wieku);
- „kubełkowy” – w kontekście tzw. systemu kubełkowego (wynoszenie zawartości nocników i latryn w wiadrach).
Źródła historyczne opisujące ich pracę można znaleźć m.in. w pamiętnikach mieszczańskich oraz aktach miejskich Krakowa i Lwowa z XVIII i XIX wieku.
Ciekawostka: skąd się wzięło słowo „gówniarz”?
Choć dziś „gówniarz” to zwykle obraźliwe określenie młodego, niedojrzałego chłopaka, jego pochodzenie jest całkowicie dosłowne i... śmierdzące.
W XVIII i XIX wieku w miastach brakowało kanalizacji, a fekalia wylewano do rynsztoków lub przechowywano w szambach. Kto to wszystko sprzątał? Najczęściej młodzi chłopcy z biednych rodzin, którzy wykonywali najbardziej pogardzaną pracę w mieście – czyszczenie latryn, wynoszenie nocników, opróżnianie beczek z nieczystościami.
To właśnie ich nazywano „gówniarzami” – od słowa „gówno”, z którym mieli do czynienia na co dzień.
Źródło etymologiczne: Słownik Etymologiczny J. Borysia i zapisy gwarowe z XIX w.
Dziś słowo przetrwało, ale jego pierwotne znaczenie zna już niewielu.
Śmiertelne skutki codziennego brudu
Ten publiczny brud nie był tylko nieprzyjemny – był dosłownie zabójczy. Brak kanalizacji i ścieków prowadził do:
- epidemii cholery (Londyn 1831, Warszawa 1837, Hamburg 1892);
- wybuchów duru brzusznego, czerwonki i tyfusu;
- wysokiej śmiertelności niemowląt (z powodu braku mycia i brudnej wody);
- nieustannej obecności pasożytów: wszy, owsików, tasiemców.
Nie bez powodu do dziś mówi się o rewolucji sanitarnej jako o jednym z największych osiągnięć nowożytności – porównywalnym z wynalezieniem antybiotyków.
Kobieca „higiena” – piekło między nogami
W erze przed wynalezieniem tamponów, podpasek i bieżącej wody, miesiączka była dla kobiet nie tylko tematem tabu, ale również poważnym utrapieniem fizycznym i społecznym. Higiena intymna? Nie istniała w dzisiejszym rozumieniu. Kobieta musiała radzić sobie sama, często w skrajnie niehigienicznych warunkach, które prowadziły do infekcji, stanów zapalnych i trwałych uszkodzeń ciała.
„Okres” – słowo, którego się nie wypowiadało
W społeczeństwach XVIII i XIX wieku menstruacja była milczącym wrogiem. W wielu kręgach uznawano ją za „brudną”, „nieczystą” lub wręcz „diabelską karę” za grzechy Ewy. Kobiety nie mówiły o miesiączce – często nawet z matkami czy siostrami – a ich mężowie albo nie mieli o niej pojęcia, albo uważali ją za coś obrzydliwego i niepokojącego.
W niektórych wsiach panowało przekonanie, że kontakt z miesiączkującą kobietą może:
- zatrzymać fermentację mleka;
- spowodować poronienie u innej kobiety;
- „zatruć” studnię, jeśli kobieta podejdzie zbyt blisko.
Wełna, szmatki i bielizna przyszywana gwoździem
W czasach braku produktów higienicznych kobiety ratowały się na wiele sposobów:
- wełniane wkładki – często niemyte i używane wielokrotnie;
- bawełniane lub lniane szmatki, które były przyszywane (!) do bielizny lub trzymane za pomocą specjalnych pasków;
- tkaniny nasączone octem lub winem, by „zabić zarazki” – niestety często wywołujące oparzenia;
- czasem – nic. Najbiedniejsze kobiety po prostu krwawiły w ubranie i siedziały w domu.
Pranie tych materiałów było rzadkością. Zimą zamieniały się w twarde, zimne kompresy. Latem – w siedliska bakterii i brudu. Kobiety często nosiły te same wkładki przez cały dzień, a niekiedy kilka dni z rzędu.
Źródło: Sara Read, „Menstruation and the Female Body in Early Modern England”, 2013
Infekcje? A jakby inaczej?
Brak higieny prowadził do chronicznych infekcji pochwy, pęcherza i nerek. Dolegliwości takie jak upławy, świąd, pieczenie czy bolesne miesiączki uznawano za „kobiece kaprysy” lub... objaw histerii. Kobieta skarżąca się na ból była najczęściej ignorowana albo leczona... upuszczaniem krwi.
Ciekawostka: w jednym z poradników medycznych z 1795 r. zalecano kobietom „chłodne siedzenie na marmurze” oraz „nacieranie brzucha wodą z ołowiem” jako środek łagodzący bóle menstruacyjne.
Histeria, wibratory i „masaż medyczny”
W epoce wiktoriańskiej uznano, że kobiece dolegliwości fizyczne – w tym bóle menstruacyjne – to wynik „zatrzymanej energii seksualnej”. Lekarze zaczęli praktykować tzw. masaż macicy, który miał „uspokoić kobietę i przywrócić równowagę”.
Zabieg wykonywano ręcznie lub przy pomocy specjalnych urządzeń – tak narodziły się pierwsze wibratory, produkowane legalnie jako sprzęt medyczny.
Źródło: Rachel P. Maines, The Technology of Orgasm, 1999
Peruki, wszy i szczury – elegancja po trupach
W XVIII wieku peruka nie była dodatkiem modowym – była społecznym obowiązkiem. Im większa, bardziej pudrowana i ekstrawagancka fryzura, tym wyższa pozycja w hierarchii. Mężczyźni i kobiety – niezależnie od wieku – nosili peruki do balów, do sądu, na spacer, a nawet... do snu. Ale pod tą fasadą elegancji czaiła się rzeczywistość, która dzisiaj przyprawiłaby każdego o mdłości.

Dlaczego w ogóle peruka?
Powodów było kilka:
- łysienie spowodowane kiłą, która w XVII i XVIII wieku była prawdziwą plagą – peruka ukrywała brak włosów i ran ropnych;
- styl i status – peruka była jak współczesny zegarek Rolex: im większa, bardziej zawiła i bielsza (pudrowana!), tym wyższy prestiż;
- brak higieny – ogolona głowa była... łatwiejsza do utrzymania „w czystości” niż włosy, w których roiły się wszy. Tyle że peruka wcale nie była czystsza…
Co żyło w peruce?
Peruka to był dom tymczasowy dla całej fauny:
- wszy i pchły – były normą. Skóra głowy nosząca perukę rzadko widywała wodę, więc pasożyty mnożyły się bez przeszkód;
- pluskwy – zagnieżdżały się w pudrze i fałdach materiału;
- szczury i myszy – w wyjątkowo bujnych fryzurach kobiet (szczególnie nocą!) zdarzało się, że gryzonie znajdowały schronienie. Zdarzały się przypadki pogryzień głowy podczas snu.
Ciekawostka: służba była instruowana, by przed założeniem peruki... potrząsnąć nią kilkukrotnie nad świecą, żeby wypłoszyć owady. Czasem z wnętrza wylatywały nie tylko insekty, ale i... resztki jedzenia lub śmieci, które zebrały się tam przypadkiem.
Pudrowanie – czyli biała śmierć
Peruki pudrowano intensywnie – najczęściej mąką pszenną, czasem zmieszaną z kredą, talkiem lub tlenkiem ołowiu (!). Do pudru dodawano aromaty: lawendę, piżmo, różę – żeby choć trochę zamaskować odór skóry, potu i wydzielin.
Ale był problem:
- mąka wabiła owady;
- pył był łatwopalny;
- ołów wchłaniany przez skórę powodował zatrucia – m.in. bezsenność, wypadanie zębów i depresję.
Spać w peruce? Naturalnie!
Niektórzy nosili peruki niemal bez przerwy – ściągano je tylko na specjalne okazje (np. golenie głowy). Peruka była częścią tożsamości, ale również przyczyną infekcji, wrzodów i nieustannego świądu.
W celu złagodzenia swędzenia niektórzy smarowali głowę... octem, tłuszczem zwierzęcym lub winem. Efekt? Skóra łuszczyła się, cuchnęła i przyciągała jeszcze więcej robactwa. Ale liczył się wygląd z zewnątrz – nie to, co działo się pod spodem.
Źródło: The Secret History of Georgian Wigs, Journal of Fashion History, 2011
Jeśli moda ma swoje mroczne strony, to peruka XVIII wieku jest ich królową – stylowa z zewnątrz, gnijąca od środka. A jednak przez ponad 150 lat była normą – dopiero pod koniec XVIII wieku nadeszła fala rewolucji (m.in. francuskiej), która zmiotła nie tylko monarchów, ale i ich fryzury.
Zakończenie: od brudu do obsesji czystości
Czytając o fekaliach spadających z okien, perfumach z odbytniczych gruczołów i miesiączkach spędzanych w milczeniu, trudno uwierzyć, że mowa o czasach sprzed zaledwie kilku pokoleń. To nie zamierzchła prehistoria, lecz epoka, której potomkami jesteśmy bezpośrednio. Ludzie żyli w brudzie – nie z powodu lenistwa, lecz przekonań, które dziś uznalibyśmy za śmiertelnie niebezpieczne zabobony.
Co gorsza, brud nie był wyłącznie fizyczny. Był też społeczny i medyczny: brak edukacji, ignorancja, przemoc symboliczna wobec kobiet, przekonanie, że „brud wzmacnia ducha”, a woda osłabia. Zaufanie do woni piżma było większe niż do lekarza. Robactwo we włosach – codziennością. A infekcja intymna? Boża kara!
Ironiczne, ale prawdziwe
To nie człowiek postępował na drodze higieny – to higiena musiała stoczyć bitwę, by dostać się do człowieka.
Dopiero rewolucja przemysłowa, odkrycie bakterii (dzięki Pasteurowi), rozwój kanalizacji, produkcja mydła na skalę przemysłową oraz powolne wyzwalanie kobiet z kultu „czystości przez cierpienie” sprawiły, że zaczęliśmy żyć dłużej, zdrowiej – i znacznie przyjemniej dla nosa!
A dziś?
Dziś mamy ciepłą wodę z kranu, papier toaletowy, podpaski, kanalizację, dezodoranty, leki, lekarzy, dostęp do informacji, szczoteczki elektryczne i żele antybakteryjne w każdej torebce. Dla naszych prapradziadków bylibyśmy… albo cudownie czyści, albo niepokojąco obłąkani.
Ale może to dobrze, że jesteśmy z innej epoki. Bo jak mówi stare przysłowie (tym razem całkiem współczesne):
„Czystość to nie tylko kwestia higieny. To kwestia cywilizacji.”
Dodaj komentarz