Przejdź do treści

Czy Polacy są podglądani? Paradoks „bezpieczeństwa”, które podgryza prywatność

Kamery na każdym rogu ulicy, w autobusach i sklepach. Smartfon w kieszeni, który wie o Tobie więcej niż Ty sam. Państwo i firmy obiecują bezpieczeństwo, a mimo to coraz częściej czytamy i słyszymy o aktach agresji na ulicach miast. Czy to naprawdę ochrona, czy raczej złudzenie, za które płacimy własną prywatnością?
  • Czy Polacy są podglądani?
    Caption
    Czy Polacy są podglądani?

Jeszcze niedawno kamera na rogu ulicy była ciekawostką. Dziś to nasz codzienny krajobraz: obiektywy w autobusach i tramwajach, na klatkach schodowych, w sklepach i biurowcach. Do tego smartfon w kieszeni – najdokładniejszy „rejestrator” naszego życia. Wszystko pod hasłem bezpieczeństwa. Tyle że nagłówki wiadomości wciąż pełne są aktów agresji, ulicznych bójek, napaści, gróźb. Więc co tak naprawdę zyskujemy w zamian za coraz to mniejszą prywatność?

Monitoring miejski w Warszawie liczy dziś około pięciuset kamer – urzędowy serwis m.st. Warszawy podaje 488, a na innej stronie systemowej figuruje już 511 kamer w 18 dzielnicach. Różnice w liczbach są mniej istotne niż trend: sieć rozrasta się od lat. Poza miejskim systemem mamy tysiące kamer w transporcie i obiektach prywatnych; już w 2021 r. lokalne media szacowały w stolicy ok. 18,5 tys. urządzeń „w przestrzeni miejskiej” (autobusy, metro, ulice). To dużo jak na kraj, który jeszcze kilkanaście lat temu miał monitoring głównie punktowy.

Problem polega na tym, że kamery widzą – ale nie reagują. Nagrania bywają niezbędne, by ustalić sprawcę po fakcie, ale rzadko zapobiegają przemocy w chwili, gdy do niej dochodzi. Sam nadzór wizyjny nie rozwiązuje problemu agresji, tylko lepiej dokumentuje jej skutki.

Smartfon: największy „podglądacz”

Jeśli jednak szukamy prawdziwej granicy prywatności, jest nią telefon. To czarna skrzynka każdego z nas: zbiera lokalizację, kontakty, wzorce aktywności, odczytuje metadane rozmów i zachowania w aplikacjach. W skrajnym wariancie może być zdalnie przejęty. W Polsce nie mówimy już o „teorii”, lecz o faktach: Amnesty International potwierdziła, że oprogramowanie szpiegujące Pegasus było używane przeciwko polskim obywatelom. To precedens, który dobitnie pokazał, że narzędzia do inwigilacji klasy „wojskowej” przestały być pojęciem abstrakcyjnym.

Do tego dochodzi słabsze ogniwo prywatności – Internet Rzeczy. Kamery IP, wideodomofony, rejestratory NVR… W raportach CERT Polska i branżowych analizach od lat przewija się problem niezabezpieczonych kamer dostępnych z sieci (często z domyślnym hasłem). Znalezienie takiej kamery nie wymaga supermocy – wyszukiwarki urządzeń (np. Shodan) wprost katalogują publicznie dostępne strumienie. Eksperci ds. cyberbezpieczeństwa ostrzegają: „wystarczy wpisać webcam i już widać nie tylko śmietniki, ale i cudze mieszkania”. W raporcie CERT Orange za 2024 rok znów odnotowano infekcje routerów i kamer IP przez botnety z rodziny Mirai. To nie jest „daleka cyberwojna”; to domowe urządzenia Kowalskiego.

Prawo: wolno mniej, niż myślisz

Choć kamery są wszędzie, polskie prawo stawia kilka twardych barier. W pracy monitoring może służyć tylko określonym celom (bezpieczeństwo pracowników, ochrona mienia, kontrola produkcji, ochrona tajemnicy) i musi być oznaczony, a nagrania przechowywane nie dłużej niż 3 miesiące, chyba że stanowią dowód w sprawie. Pracowników trzeba o tym uprzedzić, a pomieszczenia wrażliwe – jak toalety czy przebieralnie – są co do zasady poza zasięgiem kamer. To nie „dobra praktyka”, to przepisy Kodeksu pracy i wytyczne UODO.

UODO regularnie przypomina też, że rejestrowanie dźwięku w systemach monitoringu jest co do zasady nadmiarowe i bywa nielegalne. W 2022 r. warszawski ośrodek dla osób nietrzeźwych dostał za to karę – nagrywał obraz i dźwięk, choć nie potrafił wykazać konieczności tak daleko idącej ingerencji w prywatność. To dobra ilustracja granicy: cel zabezpieczenia mienia czy porządku nie daje automatycznie prawa do podsłuchu.

Co ważne, nadzór to także odpowiedzialność. W 2023 r. jeden z podmiotów medycznych zgłosił UODO kradzież kart pamięci z kamer – zarejestrowane wrażliwe nagrania „wyszły w świat”. W takiej sytuacji nie wystarczy tabliczka „obiekt monitorowany”; administrator odpowiada za ryzyko i skutki naruszenia.

„Teatr bezpieczeństwa”

Dlaczego więc, mimo tylu narzędzi, wciąż oglądamy nagrania z bójek i napaści? Bo monitoring – państwowy i prywatny – często bywa teatrem bezpieczeństwa: tworzy wrażenie kontroli, ale nie eliminuje źródeł przemocy. Policja informuje o wysokiej wykrywalności (w 2023 r. wskaźnik ogólny sięgnął ok. 72%), ale to nadal praca po fakcie. Jeśli chcemy mniej agresji, same kamery nie wystarczą; potrzebne są policja na ulicach, szybkie interwencje i programy ograniczające przyczyny przemocy (alkohol, narkotyki, kryzysy psychiczne).

Więcej kamer nie znaczy automatycznie więcej spokoju – bo spokój jest efektem instytucji i relacji społecznych, a nie liczby obiektywów. Kamera pomoże po napadzie, ale nie zastąpi obecności patrolu ani zdecydowanej reakcji otoczenia.

Co z tym zrobić?

Nie uciekniemy od technologii, ale możemy odzyskać sprawczość. Po pierwsze, egzekwować prawo: pytać administratorów (spółdzielnie, pracodawców, szkoły) o podstawę prawną kamer, ich zasięg, czas retencji oraz dostęp do nagrań – RODO daje nam prawo wglądu do własnego wizerunku na nagraniu. Po drugie, twardo rozliczać naruszenia: zgłaszać wycieki do UODO, żądać usunięcia nadmiarowych nagrań, nie zgadzać się na „podsłuch” w imię wygody. Po trzecie, zadbać o higienę cyfrową: aktualizacje urządzeń, silne hasła do kamer IP, wyłączony zdalny dostęp, a w telefonie minimalne uprawnienia aplikacji. To proste rzeczy, ale właśnie na nich potykają się administratorzy i użytkownicy – botnety wciąż infekują routery i kamery IP dlatego, że ktoś zostawił domyślne ustawienia.

Granica, którą warto narysować

W Polsce dokonaliśmy cichej wymiany: oddaliśmy część prywatności w zamian za obietnicę bezpieczeństwa. Dziś wiemy już, że sama infrastruktura nadzoru nie wystarczy. Bezpieczeństwo budują ludzie i instytucje: obecność policji, szybkie zgłoszenia, kultura reagowania, a dopiero potem technologia. Kamery i smartfony powinny być narzędziami pomocniczymi, nie protezą, która ma przykryć braki w systemie.

Nie chodzi więc o to, by wyrzucić monitoring – chodzi o to, by umieć powiedzieć „sprawdzam”: kiedy kamera rzeczywiście pomaga, a kiedy tylko udaje, że pomaga; kiedy aplikacja realnie zwiększa nasze bezpieczeństwo, a kiedy zarabia na naszym życiu prywatnym. Bo jeżeli agresja na ulicach nadal jest, a prywatności coraz mniej, to rachunek – także w Polsce – przestaje się zgadzać.

Źródła

  • Oficjalne dane m.st. Warszawy nt. monitoringu, wytyczne UODO i Kodeksu pracy, komunikaty CBOS o poczuciu bezpieczeństwa, raporty CERT/NASK oraz Amnesty ws. Pegasusa.